wtorek, 16 listopada 2010

Kazungu cz.2








Minął miesiąc. Z jednej strony nadal mieliśmy nadzieję, że Kazungu się odnajdzie, z drugiej strony wiedzieliśmy, że musi zdarzyć się cud, by odnaleźć dziecko w Rwandzie, znając jedynie jego imię... Mógł być wszędzie. Paweł po całej tej sytuacji, postanowił nie golić się dopóki Kazungu się nie znajdzie.... Zaczynałam zastanawiać się jak długa będzie ta broda.

Tak się złożyło, że złapał nas jakiś afrykański wirus grypowy, dlatego też musiałam odwołać trening dla nauczycieli w ostatni wtorek. Koło południa postanowiłam, że przejdę się do biura, gdzie Paweł przez cały dzień miał tłumaczyć projekty. To był jeden z tych gorących dni, a ja czułam się naprawdę słabo, więc kiedy nasza młoda sąsiadka podeszła do mnie i powiedziała, że po drugiej stronie ulicy stoi Kazungu, nie byłam pewna czy wszystko ze mną w porządku... Chłopiec stał tyłem, więc nie byłam pewna, jednak kiedy się odwrócił, zobaczyłam, że to naprawdę on! Paweł był w ogromnym szoku. Zabraliśmy go domu, nie dowierzając w to co się działo. Pierwszą rzecz, którą zrobił, to pokazał na pusty brzuch...

Tym razem mogliśmy się lepiej porozumiewać. Ponieważ w Rwandzie zaczęły się już wakacje, do domu wrócił nasz 18-letni kolega Damur. Tak jak wiele osób w jego wieku, stracił rodziców podczas ludobójstwa, zaadoptowała go nasza sąsiadka. Damur świetnie radzi sobie z angielskim, więc mieliśmy dobrego tłumacza. Zapoznaliśmy go z cała historią, zaczął zadawać pytania, tłumaczyć. To co mnie uderzyło, Damur był chyba pierwszą osobą, która wierzyła Kazungu, nie oskarżał go, tłumaczył, że to jeszcze dziecko.To chyba efekt doświadczeń przez które sam przeszedł.

Z tego co powiedział Kazungu, pan, który zabrał go z ulicy wcale nie zabrał go do matki. Przenocował go przez jedną noc, po czym powiedział, że nie ma dla niego pracy, więc musi poszukać jej gdzieś indziej. Tak więc Kazungu został dzieckiem ulicy, dołączając do sporej grupy dzieci żyjących w ten sposób. Tam właśnie, na ulicy spędził miesiąc czasu. Próbował spotkać się z matką, ale drzwi do domu otworzył ojciec, który nie chciał go widzieć. Po długiej rozmowie Damur zakończył: „Kazungu chce tylko do szkoły”. Nie przyszedł do nas, bo myślał, że go wyrzucimy...

Chwilę porozmawialiśmy i Paweł, Damur i Kazungu wyruszyli na poszukiwanie mamy. Po kilku godzinach wrócił sam Paweł. Okazało się, że wszystko, co powiedział nasz mały chłopak było prawdą. Znaleźli mamę, która na przywitanie powiedziała tylko, że nie widziała syna od trzech miesięcy. Żadnej reakcji, żadnych uczuć, nic. Męża akurat nie było, ale zjawiło się pół wioski, które potwierdzało wersję chłopca. W Rwandzie istnieje coś takiego, jak społeczne sądy. Dlatego powiedzieli, że mamy pojawić się w sobotę, a do tej pory wioska się zbierze i będą obradować w tej sprawie. Paweł czuł, że Kazungu bał się zostać, ale wszyscy wiedzieli, że się zjawimy, więc mieliśmy nadzieję, że nic złego się nie wydarzy. Mogliśmy tylko czekać i się modlić.

Nadeszła sobota. Najpierw pół godziny w niewyobrażalnie zapchanym busie, potem kolejne pół godziny na taksówce motorowej. Jechałam, podziwiałam krajobrazy i zastanawiałam się co nas czeka. Pod koniec podróży nagle zatrzymaliśmy się. Odwróciłam się, żeby zobaczyć kto nas zatrzymał. To był Kazungu. Biegł ile miał sił w nogach i po prostu mocno się przytulił... . Pewnie nie był pewny czy się pojawimy. Razem podjechaliśmy pod chatę jego matki. Był też ojciec. To było jak chwila. Powiedzieli, że nie mogą odmówić skoro ktoś chce pomóc, że możemy zabrać Kazungu. Był moment w którym widziałam smutek w oczach jego matki, ale jak powiedział nam Damur, nie mogła nic zrobić, musiała myśleć o reszcie dzieci, a ma ich jeszcze sześcioro.

Zostawiliśmy kontakt do ośrodka, obiecaliśmy, że w styczniu przyjedziemy z Kazungu. Daliśmy im czas na pożegnanie, czekaliśmy na drodze. W autobusie Kazungu zasypiał na moim ramieniu. Musiał to wszystko ogromnie przeżywać, a mimo tego sprawiał wrażenie tak spokojnego. Jak dojechaliśmy zjadł coś i od razu zasnął. Potem rysował, bawił się i dokończył oglądać Króla Lwa:) Żeby było zabawnie powiedział, że zaśnie jak z nim posiedzę...Jak bardzo z nas każdy potrzebuje drugiego człowieka...

W niedzielę rano, pojechaliśmy do stolicy – Kigali, gdzie na obrzeżach miasta mieści się Centrum dla Dzieci Ulicy. Już jakiś czas temu znaleźliśmy ten ośrodek. Mieszka tam około 70 chłopców, znalezionych tak jak Kazungu na ulicy. Pracownicy robią tam naprawdę świetne rzeczy, teraz też współpracujemy razem przy różnych aktywnościach. Kiedy poznali sytuację Kazungu powiedzieli, że oczywiście znajdzie się dla niego miejsce. Dla Kazungu był to pierwszy raz w tak dużym mieście, więc kurczowo trzymał się naszych dłoni. Kupiliśmy kilka ubrań, bo przecież nie miał zupełnie nic i dotarliśmy na miejsce, gdzie przywitała nas gromada dzieciaków. Jak powiedział nam Celestine, dyrektor placówki, takie sytuacje zdarzają się często. Czasem mąż jest nawet w stanie zabić dziecko żony z poprzedniego małżeństwa, bo wie, że nie będzie w stanie utrzymać całej rodziny... Opowiadał jeszcze, że wiele dzieci, które jest w ośrodku, znalazło się na ulicy bardzo wcześnie, nie wiedzą o sobie nic, oprócz własnego imienia. Jeden z chłopców, 7-latek zapytany o swoją matkę, powiedział, że zginęła podczas ludobójstwa, które miało miejsce 16 lat temu....

Kazungu wiedział od początku, że tam zostanie, że od stycznia zacznie szkołę. Nie mógł się doczekać, kiedy pogra z chłopakami w piłkę. Mimo tego, kiedy wychodziliśmy miał w oczach łzy.

Znamy się, razem trzy dni. Niewiele trzeba, żeby się zaprzyjaźnić.

Jutro jadę go odwiedzić. Choć naprawdę wątpiliśmy, że się spotkamy, teraz jesteśmy spokojni. Choć to wszystko jest trudne i bolesne, Kazungu ma dach nad głowa, a w styczniu spełni się jego marzenie...


1 komentarz:

  1. To niesamowite, jaką pracę wykonujecie i jakie rzeczy się wam zdarzają. Niech was Bóg błogosławi i strzeże was i waszych podopiecznych.

    OdpowiedzUsuń