piątek, 10 grudnia 2010

Z życia wzięte






Czasami naprawdę brakuje słów, żeby opisać otaczającą nasz tutaj rzeczywistość. Najłatwiej przychodzi stwierdzenie, że „dziwne to wszystko”.

Dzieje się ostatnio naprawdę dużo. Jedna z bardzo dobrych wiadomości – Celestine, dyrektor Centrum dla Dzieci Ulicy przyjeżdża jutro o siódmej rano. Mamy spotkanie z panią od spraw socjalnych w tutejszym sektorze i naszych trzech nowych kolegów – Udone, Salaman i Said w końcu będą mieć dach nad głową, dołączą do Kazungu. Dla nas to naprawdę ogromny sukces. Przed chwilą rozmawialiśmy z nimi o tym, co ich czeka, o szansie, jaka przed nimi się otwiera. Choć zaprzeczają, myślę, że troszkę się tym wszystkim stresują. Poza tym, bardzo lubią się szorować z dużą ilością piany i twierdzą, że mydło w płynie o zapachu truskawki, pachnie czekoladą…

Mam nadzieje, ze się im uda. Że wykorzystają tą szansę, tak jak wielu innych chłopaków z ośrodka, że znajdą swoje miejsce w tej wielkiej rodzinie, gdzie każdy z nich przeszedł podobną drogę. Choćby jak Fis, który pochodzi z Konga. Jego tato był protestanckim pastorem. Fis uczył się grac na pianinie, gitarze, miał dużo rodzeństwa. Ale pewnego dnia, w czasie ludobójstwa został tylko on i młodsza siostrzyczka. Miał wtedy 10 lat… Niedługo może opiszę jego cala historię.

Tymczasem Kazungu ma się naprawdę dobrze. Przeprowadziliśmy poważną rozmowę, próbując mu wytłumaczyć, że jest teraz częścią dużej rodziny i wszystkich chcemy traktować równo. Trochę się buntował, prosił tylko o 50 franków na avocado, bo mu nie smakuje jedzenie w ośrodku. Ale pozostaliśmy nieugięci. Nadal jednak podczas naszych wizyt wyszukuje nowe potrzeby, co jest trochę nawet zabawne.

Kiedy dziś wróciliśmy po całym dniu, Damur - nasz sąsiad i śmiało można napisać tajny współpracownik wpadł do nas z nowinami. Podczas naszej nieobecności pojawił się człowiek, który dwa miesiące temu znalazł na lokalnym targu opuszczone, półtoraroczne dziecko. W trakcie kiedy Damur opowiadał ten właśnie człowiek pojawił się znowu pod naszymi drzwiami. Przyszedł prosić o pomoc, bo ma piątkę własnych dzieci i nie jest w stanie wyżywić szóstego. Trochę dziwnie czuliśmy się w tej całej sytuacji, podaliśmy mu kontakt do najbliższego Domu Dziecka, który dobrze znamy. Kiedy wyszedł, Damur wytłumaczył nam, że skierowała go do nas pani od spraw socjalnych!!! (Chyba otworzymy biuro poradnicze) W dodatku dodał jeszcze, ze pani urzędniczka jest bardzo zadowolona i dumna z tego co robimy, że cieszy się. że sytuacja dzieci ulicy w końcu się tutaj rozwiąże. Wszystko to nam ciężko jakoś w głowach poukładać, kiedy wielu tutejszych ludzi odradza nam jakiekolwiek pomagania i straszy policją…..

Z ciekawostek, to od wczoraj po okolicznych sklepach kręciła się grupka ludzi. Okazało się, że dziś znowu byli i jest to jakaś państwowa kontrola. Tylko dziś przybyli razem z dziennikarzem, który ponoć miał zmotywować sprzedawców do działania, bo ich zdaniem jest tu brudno i brzydko. Wielu sklepikarzy dziś nie przyszło do pracy, wiele też sklepów ma teraz specjalne kłódki pozakładane przez kontrolerów, bo nie spełniali wymagań…. Po drugiej stronie ulicy, nasza sąsiadka na przydomowym straganiku sprzedaje codziennie to, co rośnie w jej ogródku. Ponoć panowie z kontroli chcieli go zburzyć, bo źle wygląda i powinna wybudować normalny, nowoczesny sklep. Jednak, kiedy spytała skąd ma na to wziąć pieniądze i wytłumaczyła, ze dzięki temu, co zarobi, może wyżywić dzieci, odeszli.

W ostatnim tygodniu, kiedy jechałam do Centrum na zajęcia muzyczne, przysiadł się do mnie pewien młody człowiek. Czytałam akurat książkę o Sudanie, a okazało się, ze kolega z siedzenia obok jest żołnierzem i za miesiąc wyrusza na kolejną misję pokojową właśnie do Sudanu. Opowiadał wiele ciekawych historii, ale najbardziej uderzyło mnie to, że dziś ma 28 lat, a gdy wstąpił do wojska miał 15 i do dziś nie może skończyć szkoły średniej, bo nie chcą dać mu tyle wolnego. 15 lat, to wiek, w którym można zaciągnąć się do wojska…

Na koniec naszej rozmowy otrzymałam propozycję dość niespotykane podarunku. Otóż kolega chciał w dowód przyjaźni podarować mi krowę!!! Trochę nie wiedziałam jak zareagować, więc zaczęłam tłumaczyć, że za bardzo nie mam gdzie jej trzymać i jak wyjadę, to nie będę miała, co z nią zrobić. Nie mniej jednak muszę przyznać, że naprawdę było mi bardzo milo. Niecodziennie otrzymuje ofertę otrzymania zwierzęcia i to takich rozmiarów. Całkiem fajne zwyczaje panują w tej Rwandzie.


czwartek, 2 grudnia 2010

Dzieci ulicy

















(Tekst napisany ponad tydzień temu, ale z powodu przerw w dostawie prądu i internetu, nie opublikowany jeszcze;) )

Czas mija. W Polsce pewnie coraz zimniej, u nas ciągle tak samo. Ciepło i trochę deszczu. Zachód słońca codziennie o tej samej porze, wszystko ma swój rytm, swoje zasady (brak zasad traktujemy tu też jako zasadę ;). Czym dłużej tu jesteśmy tym więcej ich poznajemy...

Wygląda na to, że Kazungu ma się w Centrum bardzo dobrze. Pierwszy raz odwiedziłam go po kilku dniach. Kiedy podjeżdżałam pod ośrodek na rowerowej taksówce, wybiegł na drogę, złapał mnie za rękę i biegł za mną:)

To był miły dzień. Dzięki pewnemu sponsorowi z Polski, dzieci otrzymały gitarę, keyboard i dwa duże bębny afrykańskie. Śpiewom i tańcom z tek okazji nie było końca. Niedługo zaczynamy różne zajęcia muzyczne i już nie mogę się ich doczekać. Wiele z tych dzieciaków jest naprawdę utalentowanych muzycznie.

Pod koniec całej fety, Kazungu pokazywał, z resztą już nie pierwszy raz, że boli go brzuch, dokładnie w jednym miejscu i wyglądało to całkiem poważnie. Czuł się coraz gorzej, więc jeden z opiekunów zabrał go do ośrodka zdrowia. Okazało się, że już od bardzo długiego czasu Kazungu miał nieleczoną malarię, która spowodowała zmiany w jego brzuszku i ponoć ma naprawdę silny organizm, bo mogło być o wiele gorzej. Nie powinien tylko fizycznie się forsować, co jest ponoć nie do wykonania, kiedy widzi piłkę:)

Co do piłki, to w ostatnią niedzielę drużyna z ośrodka miała rozegrać mecz na sztucznej nawierzchni obok dużego stadionu w Kigali. Pojechaliśmy tam z wszystkimi dziećmi, ale niestety drużyna przeciwna z niewiadomych przyczyn, się nie pojawiła (tutaj nikogo to jakoś specjalnie nie dziwi). Mimo tego, chłopcy grali między sobą, a reszta, czyli kibice też znaleźli sobie jakieś zajęcie. Kazungu natomiast walczy teraz zachłannie o naszą uwagę i nawet się obraża, że nie wszystko jest po jego myśli:) Dlatego też w najbliższym czasie szykuję się z nim na małą rozmowę, że to dla jego dobra staramy się traktować go jak całą resztę, choć i tak dzieci często powtarzają, że Kazungu to nasze dziecko:)

Tymczasem u nas w Kiramuruzi poznaliśmy kolegów Kazungu z ulicy. Kilku chłopców w podobnym wieku, którzy większość życia spędzili bez dachu nad głową. Część z nich ma rodziców, ale nie są w stanie się nimi opiekować, część to sieroty. Próbujemy znaleźć dla nich miejsce w ośrodku, ale trzeba czekać, bo jak wszędzie brakuje wolnych miejsc.

Zaprowadził nas do nich nasz kolega Damur. Ten, którego rodzice zginęli podczas ludobójstwa. Razem mamy teraz sekretną akcję dokarmiania chłopaków, co nie podoba się wielu osobom. Czasem człowiek tutaj nie wie co ma myśleć, kiedy słyszy, że nie warto im pomagać, bo już wiele osób pomagało i nic to nie dało, że oni żyją na ulicy, mają już złe nawyki i nie da się tego zmienić. Niektórzy też straszą ( w tym osoby z organizacji pomocowych), że ktoś może np. ich otruć i później nas oskarżą, wsadzą do więzienia, itp. Tak, Afryka lubi takie historie. Nie mniej jednak nas te argumenty nie przekonują. Nas, Damura i jego mamy....

I chyba wiem dlaczego. Wczoraj, gdy zapytałam Damura co sądzi o tym, co mówią ludzie dookoła, zaczął opowiadać swoją własną historię. Po śmierci rodziców też spędził kilka lat na ulicy, aż w końcu przygarnęła go nasza sąsiadka. I musiało być im naprawdę ciężko, bo jak powiedział, każdego dnia pojawiał się ktoś, to mówił jej, że źle zrobiła, że to dziecko ulicy, oszust i złodziej. Podziwiam ją, bo musiała być naprawdę silna, żeby to przetrwać, z resztą nie tylko ona. Myślę, że Damur widzi w tych dzieciach swoją własną historię, dlatego się nie poddaje. Mam nadzieję, że my też się nie poddamy...





wtorek, 16 listopada 2010

Kazungu cz.2








Minął miesiąc. Z jednej strony nadal mieliśmy nadzieję, że Kazungu się odnajdzie, z drugiej strony wiedzieliśmy, że musi zdarzyć się cud, by odnaleźć dziecko w Rwandzie, znając jedynie jego imię... Mógł być wszędzie. Paweł po całej tej sytuacji, postanowił nie golić się dopóki Kazungu się nie znajdzie.... Zaczynałam zastanawiać się jak długa będzie ta broda.

Tak się złożyło, że złapał nas jakiś afrykański wirus grypowy, dlatego też musiałam odwołać trening dla nauczycieli w ostatni wtorek. Koło południa postanowiłam, że przejdę się do biura, gdzie Paweł przez cały dzień miał tłumaczyć projekty. To był jeden z tych gorących dni, a ja czułam się naprawdę słabo, więc kiedy nasza młoda sąsiadka podeszła do mnie i powiedziała, że po drugiej stronie ulicy stoi Kazungu, nie byłam pewna czy wszystko ze mną w porządku... Chłopiec stał tyłem, więc nie byłam pewna, jednak kiedy się odwrócił, zobaczyłam, że to naprawdę on! Paweł był w ogromnym szoku. Zabraliśmy go domu, nie dowierzając w to co się działo. Pierwszą rzecz, którą zrobił, to pokazał na pusty brzuch...

Tym razem mogliśmy się lepiej porozumiewać. Ponieważ w Rwandzie zaczęły się już wakacje, do domu wrócił nasz 18-letni kolega Damur. Tak jak wiele osób w jego wieku, stracił rodziców podczas ludobójstwa, zaadoptowała go nasza sąsiadka. Damur świetnie radzi sobie z angielskim, więc mieliśmy dobrego tłumacza. Zapoznaliśmy go z cała historią, zaczął zadawać pytania, tłumaczyć. To co mnie uderzyło, Damur był chyba pierwszą osobą, która wierzyła Kazungu, nie oskarżał go, tłumaczył, że to jeszcze dziecko.To chyba efekt doświadczeń przez które sam przeszedł.

Z tego co powiedział Kazungu, pan, który zabrał go z ulicy wcale nie zabrał go do matki. Przenocował go przez jedną noc, po czym powiedział, że nie ma dla niego pracy, więc musi poszukać jej gdzieś indziej. Tak więc Kazungu został dzieckiem ulicy, dołączając do sporej grupy dzieci żyjących w ten sposób. Tam właśnie, na ulicy spędził miesiąc czasu. Próbował spotkać się z matką, ale drzwi do domu otworzył ojciec, który nie chciał go widzieć. Po długiej rozmowie Damur zakończył: „Kazungu chce tylko do szkoły”. Nie przyszedł do nas, bo myślał, że go wyrzucimy...

Chwilę porozmawialiśmy i Paweł, Damur i Kazungu wyruszyli na poszukiwanie mamy. Po kilku godzinach wrócił sam Paweł. Okazało się, że wszystko, co powiedział nasz mały chłopak było prawdą. Znaleźli mamę, która na przywitanie powiedziała tylko, że nie widziała syna od trzech miesięcy. Żadnej reakcji, żadnych uczuć, nic. Męża akurat nie było, ale zjawiło się pół wioski, które potwierdzało wersję chłopca. W Rwandzie istnieje coś takiego, jak społeczne sądy. Dlatego powiedzieli, że mamy pojawić się w sobotę, a do tej pory wioska się zbierze i będą obradować w tej sprawie. Paweł czuł, że Kazungu bał się zostać, ale wszyscy wiedzieli, że się zjawimy, więc mieliśmy nadzieję, że nic złego się nie wydarzy. Mogliśmy tylko czekać i się modlić.

Nadeszła sobota. Najpierw pół godziny w niewyobrażalnie zapchanym busie, potem kolejne pół godziny na taksówce motorowej. Jechałam, podziwiałam krajobrazy i zastanawiałam się co nas czeka. Pod koniec podróży nagle zatrzymaliśmy się. Odwróciłam się, żeby zobaczyć kto nas zatrzymał. To był Kazungu. Biegł ile miał sił w nogach i po prostu mocno się przytulił... . Pewnie nie był pewny czy się pojawimy. Razem podjechaliśmy pod chatę jego matki. Był też ojciec. To było jak chwila. Powiedzieli, że nie mogą odmówić skoro ktoś chce pomóc, że możemy zabrać Kazungu. Był moment w którym widziałam smutek w oczach jego matki, ale jak powiedział nam Damur, nie mogła nic zrobić, musiała myśleć o reszcie dzieci, a ma ich jeszcze sześcioro.

Zostawiliśmy kontakt do ośrodka, obiecaliśmy, że w styczniu przyjedziemy z Kazungu. Daliśmy im czas na pożegnanie, czekaliśmy na drodze. W autobusie Kazungu zasypiał na moim ramieniu. Musiał to wszystko ogromnie przeżywać, a mimo tego sprawiał wrażenie tak spokojnego. Jak dojechaliśmy zjadł coś i od razu zasnął. Potem rysował, bawił się i dokończył oglądać Króla Lwa:) Żeby było zabawnie powiedział, że zaśnie jak z nim posiedzę...Jak bardzo z nas każdy potrzebuje drugiego człowieka...

W niedzielę rano, pojechaliśmy do stolicy – Kigali, gdzie na obrzeżach miasta mieści się Centrum dla Dzieci Ulicy. Już jakiś czas temu znaleźliśmy ten ośrodek. Mieszka tam około 70 chłopców, znalezionych tak jak Kazungu na ulicy. Pracownicy robią tam naprawdę świetne rzeczy, teraz też współpracujemy razem przy różnych aktywnościach. Kiedy poznali sytuację Kazungu powiedzieli, że oczywiście znajdzie się dla niego miejsce. Dla Kazungu był to pierwszy raz w tak dużym mieście, więc kurczowo trzymał się naszych dłoni. Kupiliśmy kilka ubrań, bo przecież nie miał zupełnie nic i dotarliśmy na miejsce, gdzie przywitała nas gromada dzieciaków. Jak powiedział nam Celestine, dyrektor placówki, takie sytuacje zdarzają się często. Czasem mąż jest nawet w stanie zabić dziecko żony z poprzedniego małżeństwa, bo wie, że nie będzie w stanie utrzymać całej rodziny... Opowiadał jeszcze, że wiele dzieci, które jest w ośrodku, znalazło się na ulicy bardzo wcześnie, nie wiedzą o sobie nic, oprócz własnego imienia. Jeden z chłopców, 7-latek zapytany o swoją matkę, powiedział, że zginęła podczas ludobójstwa, które miało miejsce 16 lat temu....

Kazungu wiedział od początku, że tam zostanie, że od stycznia zacznie szkołę. Nie mógł się doczekać, kiedy pogra z chłopakami w piłkę. Mimo tego, kiedy wychodziliśmy miał w oczach łzy.

Znamy się, razem trzy dni. Niewiele trzeba, żeby się zaprzyjaźnić.

Jutro jadę go odwiedzić. Choć naprawdę wątpiliśmy, że się spotkamy, teraz jesteśmy spokojni. Choć to wszystko jest trudne i bolesne, Kazungu ma dach nad głowa, a w styczniu spełni się jego marzenie...


poniedziałek, 1 listopada 2010

KAzungu







Nie często zostawiamy informacje na blogu, to trzeba przyznać. Chyba nie za bardzo się do tego nadajemy:) Słowa mają ogromną moc, to duża odpowiedzialność. A my jesteśmy na innym kontynencie, gdzie wszystko jest tak inne, łatwo błędnie ocenić, skrzywdzić. Dlatego rolę naszego pamiętnika pełnią zdjęcia (picasaweb.google.com/ann.romaniuk).

Jest jednak historia, którą chcemy się podzielić, bez próby wyjaśniania czy oceniania. Każdy ma prawo do własnych wniosków....

Jakiś czas temu czytając na stronie BBC o aresztowaniu głównej przywódczyni opozycji w Rwandzie, o masowych gwałtach na pograniczu Konga i Rwandy, pomyślałam, że mimo spokoju, pewnej normalności w której tu żyjemy, dookoła nas jest prawdziwszy świat, już nie tak kolorowy.

Następnego dnia, jak zwykle w sobotę wybraliśmy się do kościoła. Po drugiej stronie ulicy zauważyliśmy zbiegowisko ludzi. Na drodze leżało dziecko.. Musiał się zdarzyć jakiś wypadek, chłopiec płakał, nie chciał, a może raczej nie mógł się ruszyć. Ludzie stali i patrzyli... Usiadłam obok niego, żałując nie po raz pierwszy, że nie mówię Kinya Rwanda. Paweł próbował bezskutecznie dodzwonić się do ośrodka zdrowia, w końcu znalazł się jakiś taksówkarz z motorem, żeby pojechać po pomoc. Zostałam sama, wycierałam ciągle kapiące łzy z twarzy małego chłopca, starałam się go uspokoić, co nie było łatwe, bo dookoła stał ciągle ciekawski tłum. Muzungu z dzieckiem na drodze to dopiero wydarzenie! Próbowałam dowiedzieć co się stało, wersji było kilka – spadł z roweru; ktoś go zepchnął z roweru i pobił; okradł kogoś i został za to ukarany.... W końcu pojawiła się policja i na pace policyjnego wozu pojechaliśmy do ośrodka zdrowia. Na całe szczęście okazało się, że z kręgosłupem wszystko w porządku. Jeden z lekarzy mówił po angielsku, więc przekazał nam wszystkie informacje, które uzyskał od chłopca. Kazungu - tak miał na imię nasz nowy znajomy, stracił ojca jakiś czas temu, a matka znalazła nowego partnera, który nie był zainteresowany posiadaniem dzieci.... .Lekarz poprosił nas czy nie moglibyśmy zabrać go i pomóc mu odnaleźć jego krewnych. Wiedzieliśmy jeszcze tylko, że Kazungu ma 12 lat i nigdy nie był w szkole, choć bardzo by chciał.

Zabraliśmy go do domu. Kiedy Paweł przyniósł mu ciastka, chciał najpierw umyć ręce, potem wziął „prysznic”. Był taki spokojny i pewnie nieźle przerażony. Całe popołudnie spędziliśmy na rysowaniu, malowaniu. Kredki naprawdę się przydały.

W niedzielę udało nam się załatwić kierowcę i wraz z panią z policji, której nie chciało się opuszczać samochodu, pojechaliśmy na poszukiwania rodziny Kazungu. Niestety tylko kierowca i to w stopniu bardzo podstawowym posługiwał się angielskim, więc było naprawdę ciężko, tym bardziej, że okazało się, że babci już nie ma tam gdzie mieszkała, nikt też w okolicy nie rozpoznawał chłopca. Tak więc cały dzień spędziliśmy na błądzeniu, nie znajdując nikogo, kto mógłby udzielić nam bardziej szczegółowych informacji. Niewiele też z tego wszystkiego byliśmy w stanie zrozumieć. Dla naszego kierowcy i pani policjant były tu już wystarczające dowody, żeby uznać, że Kazungu to najwidoczniej po prostu oszust. Mi ciężej było w to uwierzyć. W samochodzie dwa razy bez mojej wiedzy wypadły mi drobne pieniądze, mógł je zabrać, nawet bym nie zauważyła. Za każdym razem oddał. U nas w mieszkaniu, było pełno rzeczy, które mógł zabrać i uciec. Dlaczego tego nie zrobił?

Udaliśmy się na posterunek policji, gdzie pan „tajniak” po krótkiej rozmowie udzielił nam kilku rad. Jak się dowiedział (sama już nie wiem skąd) chłopiec od paru dni mieszkał u jakiegoś mężczyzny i opiekował się krowami. Najprawdopodobniej drugi pracownik namówił go, żeby okradli swego pracodawcę. Nie była to znacząca suma, ale okradziony odnalazł chłopca i się z nim rozliczył, a potem to już znaleźliśmy go na ulicy... Wskazówki jakie otrzymaliśmy trochę nas zaskoczyły. Poradzono nam, żeby następnego dnia zabrać chłopca z powrotem do pana z krowami, może mu wybaczy, a jak nie to z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie potrzebował małego pomocnika. Bo skoro szukaliśmy krewnych i się nie udało, to nie ma sensu dalej się tym trudzić. Wróciliśmy więc razem do domu, zastanawiając się czy jest w ogóle jakieś wyjście z tej sytuacji. Bo wiedzieliśmy, że przecież nie zaprowadzimy go z powrotem do tego człowieka. Chcieliśmy tylko dowiedzieć się jak naprawdę jest z jego rodziną, jeśli ukrywa pewne fakty, to dlaczego i przede wszystkim chcieliśmy, żeby spełniło się jego marzenie – szkoła....

Kazungu czuł się chyba już pewniej, śmiał się dużo, rozmawialiśmy na bazie kilku słów:). No i przede wszystkim zafascynował go Król Lew, ale ze zmęczenia zasnął przed końcem.. Przyszedł poniedziałek i nie było wiadomo co robić. Paweł musiał jechać w teren, a ludzie z biura powtarzali, że to sprawa policji. Tak więc ze smutkiem, zapakowałam kilka rzeczy – kredki, kartki, itp. Chyba zawsze będę pamiętać, że jak Kazungu stanął w drzwiach, uśmiechnął się i powiedział tylko „iszuri”, czyli szkoła. Zabrałam znajomego jako tłumacza i poszliśmy na policję. Tam już inne osoby pełniły dyżur, które stwierdziły, że powinniśmy pójść do sektora (czyli władze wioski) i tam dostaniemy papierek potwierdzający, że nie znaleźliśmy krewnych dziecka i wtedy będzie można go umieścić w domu dziecka. Zrobiliśmy jak nam polecono. W sektorze znaleźliśmy głównego szefa, który stwierdził, że to jest absolutnie odpowiedzialność policji i oni mają się tym zająć. Przy okazji zrobił własne, małe przesłuchanie, uderzył Kazungu, żeby sprowokować go do mówienia. Nie miałam siły na to patrzeć. Wróciliśmy na policję, streściliśmy jeszcze raz całą historie, zostawiłam swój numer. Mieli zająć się odnalezieniem rodziny. Pożegnałam się, starając się uśmiechać. Wróciłam do pracy, starałam się zająć czymkolwiek, z malutką nadzieją, że naprawdę spróbują rozwiązać ten problem, że będzie dobrze.

Po dwóch godzinach przychodzi kierowca i mówi, że chłopiec się pojawił. Zdziwiona, pobiegłam szybko. Na schodach, przed biurem siedział Kazungu, obok stał jakiś starszy pan. Znowu nic nie rozumiem, dookoła zbiera się dużo ludzi, gapiów, a ja mam wrażenie, że tłumaczą mi tylko część. Pan ten ponoć znał rodzinę chłopca, mieszka niedaleko. Ucieszyłam się, że wreszcie coś się wyjaśni. Pomyślałam: załatwimy jakiś samochód, pojedziemy razem, sprawdzimy sytuację w domu, zobaczymy jak można pomóc. Otrzymałam nazwę miejscowości, imię matki i niestety na tym się skończyło. Obecni współpracownicy zaczęli mnie,a później Pawła uświadamiać, że to nie nasza odpowiedzialność, policja się tym ma zajmować; to pewnie oszust, możliwe, że wszystko było wcześniej zaplanowane; to nie leży w zakresie naszych obowiązków, a chłopiec i tak się już nie zmieni, więc nie ma co tracić czasu. Poza tym jest pełno takich dzieci, wystarczy, że się wyjdzie na ulicę, więc wszystkie zwalą się nam później na głowę, itd. Nie mogliśmy pojąc dlaczego nie możemy tylko sprawdzić, dojść do prawdy - „Dobrze wam radzimy, zostawcie tą sprawę w spokoju”. Zostałam więc z kartką w ręce, nie rozumiejąc już prawie niczego i zadając sobie w kółko pytanie – dlaczego?

W kolejnych dniach udało nam się znaleźć osobę, która mieszka w tamtym rejonie. Próbowała odnaleźć kobietę, która miała być mamą. Znalazła, ale okazało się, że pani żyje sobie spokojnie i posiada tylko jedną córkę. Odwiedziliśmy policję, żeby poprosić o kontakt do człowieka, który zabrał z policji Kazungu. Pan policjant był bardzo miły, chciał pomóc, ale okazało się, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby zapytać, oddali mu chłopca na słowo....

Tak więc nikt dzisiaj nie wie gdzie jest Kazungu... Choć bardzo chcielibyśmy go odnaleźć, być świadkami szczęśliwego zakończenia, mało to prawdopodobne.

Gdzie jest? Znalazł rodziców, czy może już od nich uciekł? Zatrudnił się w kolejnym miejscu czy może mężczyzna, który zabrał go z posterunku miał dla niego inny plan? A może został kolejnym dzieckiem ulicy bez szansy na spełnieni swojego marzenia – pójścia do szkoły.

Jak napisałam na początku – bez komentarza.....



czwartek, 17 czerwca 2010

strażnik






















Claude jest ochroniarzem, gdy tylko ma chwilę siada i uczy się angielskiego korzystając ze starego słownika i zkserowanego podręcznika. I want expres my self in english, mówi do każdej lekcji robi notatki. kilka dni temu rozmawiałem z chłopakiem który gdy dziwiłem się, że zna 5 języków powiedział że on musi potrafić się porozumiewać, europejczyk jak nie potrafi rozłoży ręce i tyle ja jestem za biedny żeby tak zrobić, tu chodzi o to czy w życiu coś osiągnę czy nie-powiedział.