czwartek, 2 grudnia 2010

Dzieci ulicy

















(Tekst napisany ponad tydzień temu, ale z powodu przerw w dostawie prądu i internetu, nie opublikowany jeszcze;) )

Czas mija. W Polsce pewnie coraz zimniej, u nas ciągle tak samo. Ciepło i trochę deszczu. Zachód słońca codziennie o tej samej porze, wszystko ma swój rytm, swoje zasady (brak zasad traktujemy tu też jako zasadę ;). Czym dłużej tu jesteśmy tym więcej ich poznajemy...

Wygląda na to, że Kazungu ma się w Centrum bardzo dobrze. Pierwszy raz odwiedziłam go po kilku dniach. Kiedy podjeżdżałam pod ośrodek na rowerowej taksówce, wybiegł na drogę, złapał mnie za rękę i biegł za mną:)

To był miły dzień. Dzięki pewnemu sponsorowi z Polski, dzieci otrzymały gitarę, keyboard i dwa duże bębny afrykańskie. Śpiewom i tańcom z tek okazji nie było końca. Niedługo zaczynamy różne zajęcia muzyczne i już nie mogę się ich doczekać. Wiele z tych dzieciaków jest naprawdę utalentowanych muzycznie.

Pod koniec całej fety, Kazungu pokazywał, z resztą już nie pierwszy raz, że boli go brzuch, dokładnie w jednym miejscu i wyglądało to całkiem poważnie. Czuł się coraz gorzej, więc jeden z opiekunów zabrał go do ośrodka zdrowia. Okazało się, że już od bardzo długiego czasu Kazungu miał nieleczoną malarię, która spowodowała zmiany w jego brzuszku i ponoć ma naprawdę silny organizm, bo mogło być o wiele gorzej. Nie powinien tylko fizycznie się forsować, co jest ponoć nie do wykonania, kiedy widzi piłkę:)

Co do piłki, to w ostatnią niedzielę drużyna z ośrodka miała rozegrać mecz na sztucznej nawierzchni obok dużego stadionu w Kigali. Pojechaliśmy tam z wszystkimi dziećmi, ale niestety drużyna przeciwna z niewiadomych przyczyn, się nie pojawiła (tutaj nikogo to jakoś specjalnie nie dziwi). Mimo tego, chłopcy grali między sobą, a reszta, czyli kibice też znaleźli sobie jakieś zajęcie. Kazungu natomiast walczy teraz zachłannie o naszą uwagę i nawet się obraża, że nie wszystko jest po jego myśli:) Dlatego też w najbliższym czasie szykuję się z nim na małą rozmowę, że to dla jego dobra staramy się traktować go jak całą resztę, choć i tak dzieci często powtarzają, że Kazungu to nasze dziecko:)

Tymczasem u nas w Kiramuruzi poznaliśmy kolegów Kazungu z ulicy. Kilku chłopców w podobnym wieku, którzy większość życia spędzili bez dachu nad głową. Część z nich ma rodziców, ale nie są w stanie się nimi opiekować, część to sieroty. Próbujemy znaleźć dla nich miejsce w ośrodku, ale trzeba czekać, bo jak wszędzie brakuje wolnych miejsc.

Zaprowadził nas do nich nasz kolega Damur. Ten, którego rodzice zginęli podczas ludobójstwa. Razem mamy teraz sekretną akcję dokarmiania chłopaków, co nie podoba się wielu osobom. Czasem człowiek tutaj nie wie co ma myśleć, kiedy słyszy, że nie warto im pomagać, bo już wiele osób pomagało i nic to nie dało, że oni żyją na ulicy, mają już złe nawyki i nie da się tego zmienić. Niektórzy też straszą ( w tym osoby z organizacji pomocowych), że ktoś może np. ich otruć i później nas oskarżą, wsadzą do więzienia, itp. Tak, Afryka lubi takie historie. Nie mniej jednak nas te argumenty nie przekonują. Nas, Damura i jego mamy....

I chyba wiem dlaczego. Wczoraj, gdy zapytałam Damura co sądzi o tym, co mówią ludzie dookoła, zaczął opowiadać swoją własną historię. Po śmierci rodziców też spędził kilka lat na ulicy, aż w końcu przygarnęła go nasza sąsiadka. I musiało być im naprawdę ciężko, bo jak powiedział, każdego dnia pojawiał się ktoś, to mówił jej, że źle zrobiła, że to dziecko ulicy, oszust i złodziej. Podziwiam ją, bo musiała być naprawdę silna, żeby to przetrwać, z resztą nie tylko ona. Myślę, że Damur widzi w tych dzieciach swoją własną historię, dlatego się nie poddaje. Mam nadzieję, że my też się nie poddamy...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz