piątek, 10 grudnia 2010

Z życia wzięte






Czasami naprawdę brakuje słów, żeby opisać otaczającą nasz tutaj rzeczywistość. Najłatwiej przychodzi stwierdzenie, że „dziwne to wszystko”.

Dzieje się ostatnio naprawdę dużo. Jedna z bardzo dobrych wiadomości – Celestine, dyrektor Centrum dla Dzieci Ulicy przyjeżdża jutro o siódmej rano. Mamy spotkanie z panią od spraw socjalnych w tutejszym sektorze i naszych trzech nowych kolegów – Udone, Salaman i Said w końcu będą mieć dach nad głową, dołączą do Kazungu. Dla nas to naprawdę ogromny sukces. Przed chwilą rozmawialiśmy z nimi o tym, co ich czeka, o szansie, jaka przed nimi się otwiera. Choć zaprzeczają, myślę, że troszkę się tym wszystkim stresują. Poza tym, bardzo lubią się szorować z dużą ilością piany i twierdzą, że mydło w płynie o zapachu truskawki, pachnie czekoladą…

Mam nadzieje, ze się im uda. Że wykorzystają tą szansę, tak jak wielu innych chłopaków z ośrodka, że znajdą swoje miejsce w tej wielkiej rodzinie, gdzie każdy z nich przeszedł podobną drogę. Choćby jak Fis, który pochodzi z Konga. Jego tato był protestanckim pastorem. Fis uczył się grac na pianinie, gitarze, miał dużo rodzeństwa. Ale pewnego dnia, w czasie ludobójstwa został tylko on i młodsza siostrzyczka. Miał wtedy 10 lat… Niedługo może opiszę jego cala historię.

Tymczasem Kazungu ma się naprawdę dobrze. Przeprowadziliśmy poważną rozmowę, próbując mu wytłumaczyć, że jest teraz częścią dużej rodziny i wszystkich chcemy traktować równo. Trochę się buntował, prosił tylko o 50 franków na avocado, bo mu nie smakuje jedzenie w ośrodku. Ale pozostaliśmy nieugięci. Nadal jednak podczas naszych wizyt wyszukuje nowe potrzeby, co jest trochę nawet zabawne.

Kiedy dziś wróciliśmy po całym dniu, Damur - nasz sąsiad i śmiało można napisać tajny współpracownik wpadł do nas z nowinami. Podczas naszej nieobecności pojawił się człowiek, który dwa miesiące temu znalazł na lokalnym targu opuszczone, półtoraroczne dziecko. W trakcie kiedy Damur opowiadał ten właśnie człowiek pojawił się znowu pod naszymi drzwiami. Przyszedł prosić o pomoc, bo ma piątkę własnych dzieci i nie jest w stanie wyżywić szóstego. Trochę dziwnie czuliśmy się w tej całej sytuacji, podaliśmy mu kontakt do najbliższego Domu Dziecka, który dobrze znamy. Kiedy wyszedł, Damur wytłumaczył nam, że skierowała go do nas pani od spraw socjalnych!!! (Chyba otworzymy biuro poradnicze) W dodatku dodał jeszcze, ze pani urzędniczka jest bardzo zadowolona i dumna z tego co robimy, że cieszy się. że sytuacja dzieci ulicy w końcu się tutaj rozwiąże. Wszystko to nam ciężko jakoś w głowach poukładać, kiedy wielu tutejszych ludzi odradza nam jakiekolwiek pomagania i straszy policją…..

Z ciekawostek, to od wczoraj po okolicznych sklepach kręciła się grupka ludzi. Okazało się, że dziś znowu byli i jest to jakaś państwowa kontrola. Tylko dziś przybyli razem z dziennikarzem, który ponoć miał zmotywować sprzedawców do działania, bo ich zdaniem jest tu brudno i brzydko. Wielu sklepikarzy dziś nie przyszło do pracy, wiele też sklepów ma teraz specjalne kłódki pozakładane przez kontrolerów, bo nie spełniali wymagań…. Po drugiej stronie ulicy, nasza sąsiadka na przydomowym straganiku sprzedaje codziennie to, co rośnie w jej ogródku. Ponoć panowie z kontroli chcieli go zburzyć, bo źle wygląda i powinna wybudować normalny, nowoczesny sklep. Jednak, kiedy spytała skąd ma na to wziąć pieniądze i wytłumaczyła, ze dzięki temu, co zarobi, może wyżywić dzieci, odeszli.

W ostatnim tygodniu, kiedy jechałam do Centrum na zajęcia muzyczne, przysiadł się do mnie pewien młody człowiek. Czytałam akurat książkę o Sudanie, a okazało się, ze kolega z siedzenia obok jest żołnierzem i za miesiąc wyrusza na kolejną misję pokojową właśnie do Sudanu. Opowiadał wiele ciekawych historii, ale najbardziej uderzyło mnie to, że dziś ma 28 lat, a gdy wstąpił do wojska miał 15 i do dziś nie może skończyć szkoły średniej, bo nie chcą dać mu tyle wolnego. 15 lat, to wiek, w którym można zaciągnąć się do wojska…

Na koniec naszej rozmowy otrzymałam propozycję dość niespotykane podarunku. Otóż kolega chciał w dowód przyjaźni podarować mi krowę!!! Trochę nie wiedziałam jak zareagować, więc zaczęłam tłumaczyć, że za bardzo nie mam gdzie jej trzymać i jak wyjadę, to nie będę miała, co z nią zrobić. Nie mniej jednak muszę przyznać, że naprawdę było mi bardzo milo. Niecodziennie otrzymuje ofertę otrzymania zwierzęcia i to takich rozmiarów. Całkiem fajne zwyczaje panują w tej Rwandzie.


czwartek, 2 grudnia 2010

Dzieci ulicy

















(Tekst napisany ponad tydzień temu, ale z powodu przerw w dostawie prądu i internetu, nie opublikowany jeszcze;) )

Czas mija. W Polsce pewnie coraz zimniej, u nas ciągle tak samo. Ciepło i trochę deszczu. Zachód słońca codziennie o tej samej porze, wszystko ma swój rytm, swoje zasady (brak zasad traktujemy tu też jako zasadę ;). Czym dłużej tu jesteśmy tym więcej ich poznajemy...

Wygląda na to, że Kazungu ma się w Centrum bardzo dobrze. Pierwszy raz odwiedziłam go po kilku dniach. Kiedy podjeżdżałam pod ośrodek na rowerowej taksówce, wybiegł na drogę, złapał mnie za rękę i biegł za mną:)

To był miły dzień. Dzięki pewnemu sponsorowi z Polski, dzieci otrzymały gitarę, keyboard i dwa duże bębny afrykańskie. Śpiewom i tańcom z tek okazji nie było końca. Niedługo zaczynamy różne zajęcia muzyczne i już nie mogę się ich doczekać. Wiele z tych dzieciaków jest naprawdę utalentowanych muzycznie.

Pod koniec całej fety, Kazungu pokazywał, z resztą już nie pierwszy raz, że boli go brzuch, dokładnie w jednym miejscu i wyglądało to całkiem poważnie. Czuł się coraz gorzej, więc jeden z opiekunów zabrał go do ośrodka zdrowia. Okazało się, że już od bardzo długiego czasu Kazungu miał nieleczoną malarię, która spowodowała zmiany w jego brzuszku i ponoć ma naprawdę silny organizm, bo mogło być o wiele gorzej. Nie powinien tylko fizycznie się forsować, co jest ponoć nie do wykonania, kiedy widzi piłkę:)

Co do piłki, to w ostatnią niedzielę drużyna z ośrodka miała rozegrać mecz na sztucznej nawierzchni obok dużego stadionu w Kigali. Pojechaliśmy tam z wszystkimi dziećmi, ale niestety drużyna przeciwna z niewiadomych przyczyn, się nie pojawiła (tutaj nikogo to jakoś specjalnie nie dziwi). Mimo tego, chłopcy grali między sobą, a reszta, czyli kibice też znaleźli sobie jakieś zajęcie. Kazungu natomiast walczy teraz zachłannie o naszą uwagę i nawet się obraża, że nie wszystko jest po jego myśli:) Dlatego też w najbliższym czasie szykuję się z nim na małą rozmowę, że to dla jego dobra staramy się traktować go jak całą resztę, choć i tak dzieci często powtarzają, że Kazungu to nasze dziecko:)

Tymczasem u nas w Kiramuruzi poznaliśmy kolegów Kazungu z ulicy. Kilku chłopców w podobnym wieku, którzy większość życia spędzili bez dachu nad głową. Część z nich ma rodziców, ale nie są w stanie się nimi opiekować, część to sieroty. Próbujemy znaleźć dla nich miejsce w ośrodku, ale trzeba czekać, bo jak wszędzie brakuje wolnych miejsc.

Zaprowadził nas do nich nasz kolega Damur. Ten, którego rodzice zginęli podczas ludobójstwa. Razem mamy teraz sekretną akcję dokarmiania chłopaków, co nie podoba się wielu osobom. Czasem człowiek tutaj nie wie co ma myśleć, kiedy słyszy, że nie warto im pomagać, bo już wiele osób pomagało i nic to nie dało, że oni żyją na ulicy, mają już złe nawyki i nie da się tego zmienić. Niektórzy też straszą ( w tym osoby z organizacji pomocowych), że ktoś może np. ich otruć i później nas oskarżą, wsadzą do więzienia, itp. Tak, Afryka lubi takie historie. Nie mniej jednak nas te argumenty nie przekonują. Nas, Damura i jego mamy....

I chyba wiem dlaczego. Wczoraj, gdy zapytałam Damura co sądzi o tym, co mówią ludzie dookoła, zaczął opowiadać swoją własną historię. Po śmierci rodziców też spędził kilka lat na ulicy, aż w końcu przygarnęła go nasza sąsiadka. I musiało być im naprawdę ciężko, bo jak powiedział, każdego dnia pojawiał się ktoś, to mówił jej, że źle zrobiła, że to dziecko ulicy, oszust i złodziej. Podziwiam ją, bo musiała być naprawdę silna, żeby to przetrwać, z resztą nie tylko ona. Myślę, że Damur widzi w tych dzieciach swoją własną historię, dlatego się nie poddaje. Mam nadzieję, że my też się nie poddamy...